Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   46
                                     

Krzysztof "Genosha" Kozak


Lotus to bardzo rzadka i szalenie ekskluzywna marka samochodowa, znacznie mniej popularna od Ferrari czy Lamborghini [które, nota bene, przoduje przede wszystkim w produkcji... traktorów]. Jest to także tytuł jednej z najciekawszych wyścigówek początku lat 90 – LOTUS: THE ULTIMATE CHALLENGE



Ekran podzielony na dwie części, para graczy przy komputerze, cztery strzałki, znikający pod kołami tor... takie wspomnienia zachowałem z gry w LOTUSA. Miałem wtedy dziewięć lat i wraz z Gosią [pozdrawiam!] rozkładałem tą grę na czynniki pierwsze na starej, dobrej Amidze 500. Dziś postanowiłem wrócić do tego hitu sprzed lat, w trzech kolejnych numerach zina opisując trzy kolejne części LOTUS’a. Odpaliłem pierwszą i... nie, to nie może być. Samochód reagujący na strzałki z prędkością pędzącego lądolodu, straszna wręcz sztuczność jazdy [samochód stoi w miejscu, pod nami radośnie płynie sobie trasa], fizyka jazdy ograniczona do przeraźliwie silnych podmuchów bocznego wiatru, przyprawiająca o ból oczu sceneria w jakieś dziwne paski...

1. Czarna magia – wolno... zapalają się neony... [c] Pidżama Porno


Niestety. Nie wytrzymałem nawet pół godziny. LOTUS 1: THE ULTIMATE CHALLENGE powędrował do kosza i obiecuję, że jego obszernej recenzji mojego autorstwa na łamach SS-NG nie znajdziecie. Bo i szkoda czytać recenzję gry, którą odinstalujecie po kwadransie – no chyba, że śpieszy wam się do oczopląsu i zakupu nowych okularów [komputerowcy, pamiętajcie – z antyrefleksem!].

2. Czerwony samochodzik, niebieskie niebo, zielona trawka... 32 kolory wystarczą.


Niezrażony pierwszym niepowodzeniem zainstalowałem starszą siostrę „jedynki”.
LOTUS 2: THE ULTIMATE CHALLENGE nie sprawił mi już takiego zawodu. Choć wciąż nie mogłem się nadziwić, dlaczego programiści tak uczepili się tego bocznego wiatru, który dosłownie w kilka chwil jest w stanie przepchnąć nasz pędzący około 250km/h samochód z jednej strony czteropasmowej autostrady na drugą. No, ale mniejsza z tym – wystarczy nieco skręcić w kierunku przeciwnim do prądu powietrznego i już jest ok. LOTUS 2, podobnie jak jedynka, okazał się śmiesznie łatwy. Komputerowy przeciwnik nie jest w stanie zrobić absolutnie nic, a nasze zadanie ogranicza się jedynie do kontrolowania poziomu paliwa, ew. zmianie biegów i gapieniu się w horyzont podczas pokonywania zdecydowanie zbyt długich tras. Są one o tyle źle skonstruowane, że na pierwsze miejsce w wyścigu nawet największa gapa wysunie się maksymalnie po dwóch minutach, a potem pozostaje nam jeszcze ładnych kilkadziesiąt zakrętów do pokonania w pojedynkę.

3. O takim znaczku na masce marzą tysiące kierowców.


Wypracowaną przewagę bardzo łatwo wypracować – ciężko też o poważniejszą wpadkę, dlatego nawet przy grze z żywym przeciwnikiem [split screen] jest to gra do pierwszego błędu – kto napatoczy się na jakiś znak czy [co jest prawie niemożliwie] źle weźmie zakręt, przegrywa. Nie ma się więc co oszukiwać – LOTUS 2: THE ULTIMATE CHALLENGE nie jest już grą pasjonującą. Jest ciekawa o tyle, że przypomina mi stare lata. Wątpię jednak, żeby zainteresowała kogoś, kto właśnie skończył karierę w UNDERGROUND czy n-tym NEED FOR SPEED, którego recenzję powinniście już niedługo ujrzeć na naszych łamach.

Podsumowując, LOTUSA możemy sobie już z czystym sercem odpuścić. To jedna z tych gier, która nie wytrzymała próby czasu – nic jednak dziwnego, w końcu są to wyścigi [bardzo, dodajmy, zręcznościowe], a w tych najważniejsza jest dynamika. Tej w LOTUSIE, tym komputerowym, nie doświadczycie. Stąd taka, a nie inna ocena – miejmy nadzieję, że trzecia część trylogii wypadnie lepiej. Póki co ciao ciao, LOTUS. Już nigdy nie zasiądę za twoją kierownicą...


Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   46