Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   13
        

Kuba "kYuba" Bujakowski


Wojna to piekło. Zawsze mi to mówili ale ja się uparłem przy swoim. Chciałem jechać na wojnę. Chciałem zabijać wrogów ojczyzny. Za Rosję. Nikomu nie pozwolę najeżdżać mojego kraju, a tym bardziej Niemcom, nikt nie ma prawa atakować naszego państwa. Nikt. Jakim prawem odbierają nam wolność? Pytam się – jakim? Jeszcze im pokaże na co stać Rosyjskiego żołnierza, jeszcze mnie popamiętają... Ale zacznę może od początku.



DZIEŃ I - 5:47
Obudziłem się z rana z cholernym bólem głowy. Takim jaki jest sobie naprawdę ciężko wyobrazić. Ból głowy od rana uniemożliwiał mi racjonalne myślenie i koncentrowanie się na czymkolwiek, a dodatkowo dowiedziałem się, że dzisiaj wyruszamy na naszą pierwsza bitwę. Ehhh, dzisiaj jest 13 czy mi się wydaje? Od dawna już straciłem rachubę czasu. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko. Powracając do mojej opowieści – wstałem i ubrałem się najszybciej jak mogłem. Kapral wszedł w momencie, w którym starałem się zapiąć guziki mojej koszulki, które były sporo większe niż powinny być. Wszystko było tutaj jakieś takie inne niż w moim domu. Kapral opisał nam bardzo szybko cel naszej misji i powiedział, że więcej dowiemy się później. Wymaszerowałem razem z resztą chłopaków przed baraki, było zimno, padał deszcz. Mój ból głowy zdawał się coraz bardziej nasilać, pewnie przez tą pogodę. Kapral, który przywitał nas wcześniej w barakach rzucił teraz szybko jakiś rozkaz. Nie zrozumiałem nic z tego co powiedział, ale po zachowaniu innych domyśliłem się, że kazał nam udać się do ciężarówek. Pomaszerowałem za resztą. Po drodze o mało co nie przewróciłem się prosto w błoto, które w błyskawicznym tempie robiło się coraz bardziej grząskie. Wsiadłem wreszcie do ciężarówki. Razem ze mną siedziało chyba 10 czy 14 innych żołnierzy. Byłem za bardzo zmęczony, żeby ich policzyć. Zacząłem myśleć, ba nawet marzyć o tym co robiłbym w tej chwili w domu, nawet głowa przestała mnie boleć....

Aaa! Nie strzelajcie, jestem z wami!

DZIEŃ I – 12:00? 13:00?
Spałem? Chyba tak. W każdym razie już nie teraz. Do moich uszu znowu dobiegł głos znanego mi kaprala. Jak on się nazywał? Cholera, nie mogę sobie przypomnieć... Zanim dotarło do mnie gdzie jestem, znowu poczułem ten pieprzony ból w głowie. Pomimo tego, że spałem on wciąż nie dawał za wygraną. Zresztą o czym ja myślałem? Nie wiem czy byłem po prostu zmęczony czy aż tak zaspany ale nie zauważyłem tego, że wszyscy się rozbiegli a wokół panuje taki hałas, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem W pewnym momencie dotarła do mnie bardzo dziwna, może nawet przerażająca myśl: jak to możliwe, że jestem na wojnie a nie posiadam karabinu? W jaki sposób mam się bronić? Ogarnął mnie strach, pobiegłem za jakąś 5cio osobową grupą żołnierzy. Wciąż padał deszcz. Wskoczyłem do pierwszego, lepszego okopu. Trzymaj! Przyda Ci się! – krzyknął siedzący obok mnie żołnierz, wręczając mi karabin. Co mamy robić?! Gdzie reszta?! – odkrzyknąłem do niego bez zastanowienia. Ślepy jesteś?! – powiedział. Nie widzisz, co się dzieje? Chodź ze mną! - krzyknął, wykonał szybki gest ręką i zaczął biec w lewą stronę okopu. Miasto jest pod ostrzałem Niemców, jest ich dużo więcej jak nas, jeśli nic nie zrobimy wkrótce będziemy musieli się wycofać! Biegniemy do południowej części miasta! Większość już tam na nas czeka! Nie odpowiedziałem nic, po prostu posłuchałem tego co miał mi do powiedzenia mój towarzysz i pobiegłem dalej za nim. Widok, który mi towarzyszył przez dłuższą część drogi nie był za wesoły. Wszędzie pełno było martwych lub rannych żołnierzy. Niektórzy krzyczeli, niektórzy błagali o to by ich dobić, inni wzywali medyka. Słowem: chaos. Starałem się unikać ich wzroku, nie potrafiłem im spojrzeć w oczy. Czułem, że ich cierpieniom winien jestem ja. Nawet nie wiem dlaczego, obwiniałem siebie, po prostu czułem, że przeze mnie cierpią inni. Im dłużej biegliśmy tym bardziej odechciewało mi się wojny. Odechciewało mi się czegokolwiek. Nie chciałem już nawet patrzeć na oczy.

Wreszcie - możliwość zestrzelenia samolotów

DZIEŃ I – 13:20
Wreszcie, po długim, wyczerpującym biegu dotarliśmy do celu - małego wału obronnego, za którym chowała się duża grupa naszych żołnierzy. Na co czekasz?! Strzelaj! Usłyszałem od stojącego obok mnie starszego szeregowego, który wkrótce po tym padł na ziemię z podziurawioną jak sitko twarzą. Zrobiło mi się nie dobrze, a jednocześnie poczułem w sobie nieopisaną nienawiść. Nienawiść do Niemców, do całego ich pieprzonego kraju. Wystawiłem głowę za osłonę i zacząłem strzelać na ślepo, licząc na to, że uda mi się kogoś trafić. Moja brawurowa seria nie trwała wyjątkowo długo ponieważ, magazynek skończył się po kilku sekundach strzelania. Wymieniłem go na nowy. Znowu zacząłem strzelać. Dużo rozważniej. Starałem się teraz oszczędzać amunicję. Jestem pewien, że udało mi się zabić co najmniej 3 szwabów. Nie wiem dlaczego ale poczułem się po tym dużo lepiej. Mój gniew się po części gdzieś rozpłynął. Nie zwracałem już nawet uwagi na ból głowy i jęki moich towarzyszy. Po prostu strzelałem do wszystkich biegnących w naszym kierunku żołnierzy. W końcu po kilkunastu minutach walki Niemcy przestali atakować. Nie zdążyłem nawet zdjąć palca ze spustu, kiedy dostałem kolejny rozkaz. Miałem pomóc w obronie tyłów miasta. Szybko pobiegłem z innymi żołnierzami we wskazanym nam kierunku...
Pole bitwy w całej okazałości

Kiedy dotarliśmy do celu, od razu wiedziałem, że tutaj szykuje się coś paskudnego. Miałem właściwe przeczucia. Wychyliłem się zza znalezionego przed chwilą okopu i zauważyłem grupę szturmujących na nas żołnierzy Niemieckich uzbrojonych w miotacze ognia. Nigdy jeszcze nie widziałem tej broni na własne oczy, ale słyszałem co potrafi zrobić. Wkrótce prawie przekonałem się tego na własnej skórze. Niemców było tak dużo, że nie potrafiliśmy zabić ich wszystkich zanim dobiegli do naszego schronienia. Płomienie wystrzeliwane z miotaczy zupełnie zasłoniły nam obraz bitwy. Moi towarzysze smażyli się i wyli z bólu, widziałem jak bezwładnie padają na ziemię. Schowałem się za jakąś dużą skałą i zacząłem strzelać. Skończył mi się ostatni magazynek. Przez dłuższy czas leżałem za osłoną i modliłem się o to, żeby nikt mnie nie zobaczył. Powoli odgłosy walki ustawały, nie słyszałem już wrzeszczących, palących się żołnierzy, wybuchających granatów i strzałów karabinów. Tutaj też zwyciężyliśmy. Chciałem podejść i pomóc w opatrywaniu rannych ale w czasie drogi, straciłem równowagę, zakręciło mi się w głowie i upadłem na ziemię. Ból głowy powrócił.

DZIEŃ I – 15:16
Otworzyłem oczy. Przede mną stał wysoki, wąsaty mężczyzna mający ok. 40 lat. Nic Ci nie jest? Możesz walczyć? – powiedział do mnie stanowczo. Taaaak – odpowiedziałem z wysiłkiem i powoli się podniosłem. Potrzebujemy wszystkich zdolnych do walki. Doszły do mnie wieści, że wkrótce nadejdą posiłki. Już niedługo. Musimy jeszcze tylko odbić gniazdo z CKMami, które przed chwilą przejęli Niemcy. To nie będzie trudne, nie mają dużo amunicji... Idziesz? Bez odpowiedzi pobiegłem za nim. Nie zadawałem po drodze żadnych pytań. Wszystko było mi już obojętne. Nawet ból głowy. Po ok. 10 minutach dotarliśmy do celu. Niemcy bez przerwy strzelali z CKMów, nie miałem żadnego pomysłu na odbicie naszych karabinów. Zacząłem biec okopem wykopanym prostopadle do strzelających. Wybiegłem na niewielką polankę. Tuż przede mną ktoś oddał serię z karabinu, która zaznaczyła się wyraźnym śladem na glebie. Skoczyłem za najbliższą osłonę. Wystawiłem tylko rękę z karabinem i zacząłem strzelać. Chyba nikogo nie trafiłem. Nie wiedziałem co mam dalej robić. Nagle, dostrzegłem skałę, która nadawałaby się idealnie do ostrzeliwania wroga. Wciągnąłem powietrze. Zacisnąłem ręce na karabinie. Zacząłem biec, byłem już bardzo blisko, kiedy usłyszałem strzał karabinu. Poczułem w nogach nieopisany ból, upadłem, stoczyłem się z jakiejś góry. Nie mogłem się podnieść. Moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Były całe pocięte i podziurawione nabojami, sączyła się z nich strumieniami moja krew. Położyłem się na plecach. Zacząłem patrzeć na niebo. Było takie spokojne, błękitne, takie jak zawsze. Jedyne co nie wydawało mi się tutaj inne. W pewnym momencie przed oczami śmignął mi samolot. To pewnie obiecane wsparcie. Szkoda, że tak późno... Ja mam już dosyć wojny, dosyć zabijania, ale wiem, że nie mogę się wycofać. Sam chciałem tu przyjechać i zostanę tu do końca. Nie wiem czy będę później jeszcze mógł żyć tak jak dawniej. Nie wiem czy będą w ogóle żył. Wojna to piekło.

Dla Rosyjskich żołnierzy pogoda nie ma żadnego znaczenia

Ps. Jeśli ta zapowiedź wydała wam się jakaś niekompletna lub was nie usatysfakcjonowała, możecie zawsze poszukać więcej informacji o grze w Internecie. Chciałem w niej po prostu przedstawić pokrótce klimat z dodatku do COD. Swoją drogą było to moje pierwsze w życiu takie opowiadanie, więc bądźcie wyrozumiali. Zresztą, ile można czytać zwykłych, nudnych zapowiedzi? :-)


Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   13