Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   67
                   

"Kamyk"




Miałem już dość. Siedziałem w swoim pokoju za biurkiem i rozmyślałem o swoim życiu. Nie było w nim nic, co mnie cieszyło. Nic. Nawet ostatni awans… Nie dostałbym go gdyby nie świństwo podłożone konkurentowi. Do tej pory nic mi nie przeszkadzało. Cieszyłem się wszystkim bez względu na sposób, w jaki to osiągnąłem. A w metodach nie przebierałem. Im bardziej podła…tym lepszy efekt. To nazywa się zdobywać coś po trupach. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Całe moje życie, całe moje spojrzenie na świat i na samego siebie. Od kiedy odeszła ode mnie Dorota. Żona. Ta sama Dorota, którą zdradzałem przynajmniej raz w tygodniu. Ta sama Dorota, którą oszukiwałem na każdym kroku… Teraz, kiedy jej zabrakło, poczułem, że zabrakło we mnie chęci do czegokolwiek. Nawet chęci do życia. I dopiero teraz zacząłem zastanawiać się nad nim. Nad sobą.
Siedziałem więc w swoim pokoju, piłem gin z butelki i myślałem. O wszystkim. I wszystko, o czym myślałem napawało mnie obrzydzeniem. Ja sam zacząłem się siebie brzydzić. Kiedy tak myślałem, zobaczyłem, że nie mam nawet przyjaciół. Wszyscy, którzy przyjaźnili się ze mną, robili to tylko dlatego, bo w ich oczach coś znaczyłem. Ale jako człowiek, dzięki któremu można coś zdobyć, coś załatwić. Nigdy jako prawdziwy przyjaciel. I nabrałem pewności, że gdyby tylko mogli, wdeptaliby mnie w ziemię. Po co więc żyję? Dla kogo? Dla siebie? Wypity alkohol już zaczynał krążyć w żyłach. Wszystko stawało się powoli proste i bez znaczenia. Nabierałem odwagi.
Bawiąc się butelką, otworzyłem szufladę. P-64. Leżał spokojnie i czekał, kiedy ktoś go użyje. Miałem pozwolenie, które załatwiłem sobie kilka dni po tym jak mnie napadnięto. Nigdy do niczego mi się nie przydał. Ale czułem, że teraz naszła ta chwila. Ważna chwila. Dla mnie i dla niego.
Wyjąłem pistolet z szuflady i zacząłem nim się bawić. Odbezpieczyłem… Przeładowałem… Ale czy warto? A co potem? Strach…Chwila zawahania. Wszystko natychmiast stłumione dużym łykiem ginu. Lufa powoli wędrowała w okolicę skroni. Z namaszczeniem głaskałem palcem spust. Jeszcze jedna chwila zawahania… Kolejny raz stłumiona ginem… A co mi tam… To tylko ułamek sekundy. Potem nie będzie już nic. Nie będzie bólu, nie będzie zmartwień, problemów… Nagle poczułem jakby czas stanął w miejscu…Usłyszałem niemal delikatne tarcie metalu o metal, kiedy spust powoli przesuwał się po swojej drodze… Drodze do mojego końca. Słyszałem bicie swojego serca. A dokoła cisza. Jakby cały świat nagle wstrzymał oddech i oczekiwał na to co się teraz stanie. I nagle poczułem jakby coś uderzyło mnie w twarz, jakby ktoś bardzo głośno krzyknął mi do ucha. Wyraźny i przejmujący dreszcz przebiegł moje ciało, aż poczułem go nawet w koniuszku najmniejszego palca.
Nie. Nie potrafiłem jednak tego zrobić. Odłożyłem pistolet. Zamknąłem go w szufladzie. Czułem się jakby ktoś oblał mnie wiadrem zimnej wody. Byłem mokry od potu i nie wiedziałem, że można tak bardzo spocić się w ułamku sekundy.
Odstawiłem butelkę. Dosyć picia. Potrzebuję czegoś innego. Jak wiatr wybiegłem z pokoju. Byle na świeże powietrze. Byle daleko stąd. Świeże powietrze uderzyło mnie w płuca. Zaczerpnąłem głęboki wdech. Była wiosna. Jeszcze wszystko będzie dobrze. Jeszcze pożyję. Poczułem, że jestem głodny. Po drugiej stronie ulicy była mała restauracyjka. Wszedłem tam i usiadłem przy oknie. Widziałem przez nie budynek, w którym mieściło się moje biuro. Zanim pojawi się kelner, poczytam gazetę. Najlepiej ogłoszenia biur podróży. Może zostawię to wszystko na jakiś czas, wyjadę, wyciszę się…To powinno mi dobrze zrobić.
Nie zauważyłem go od razu. Dopiero, kiedy już siedział po drugiej stronie stolika naprzeciwko mnie i patrzył przenikliwie swoimi dziwnymi oczami. Takich oczu nie ogląda się codziennie. Dziwne, to nie jest dobre określenie. Powiedziałbym, że to oczy niespotykane. I to spojrzenie. Jakby posiadł całą wiedzę tego świata i właśnie oczekiwał na pytania. - Znamy się? - zapytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Ja znam ciebie, a ty mnie dopiero poznasz - odpowiedział równie dziwnym co wzrok głosem.
Wystraszyłem się. Rozejrzałem się dokoła. Było sporo osób. Raczej tutaj nie powinno mi nic grozić. W tym momencie uśmiechnąłem się do siebie, jeszcze kilka chwil temu chciałem odebrać sobie życie, a teraz boję się faceta, który właściwie nic jeszcze nie zrobił.
- Więc? - zapytałem oczekując jakiegoś wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji.
Pomyślałem, że właściwie kelner powinien już dawno podejść. Ale co tam. Im nigdy się nie spieszy.
- Mamy jeszcze kilka minut, więc… - na chwilkę zawiesił głos - może chcesz jakiś wyjaśnień?
- Wyjaśnień? - zaczynałem odzyskiwać pewność siebie - OK. Kim jesteś? Co tu robisz? I czego chcesz ode mnie?
Ciągle na mnie patrzył swoim przenikliwym wzrokiem. Czułem się dziwnie.
- Dobrze - zaczął - jestem twoim przyjacielem i przyszedłem ci z pomocą. Ktoś musi ci teraz pomóc. I nie chcę od ciebie nic… No, prawie nic.
- Przyjacielem? - zdziwił mnie - Przecież nawet nie znam twojego imienia…
- Nie musisz znać, poznasz kiedy będzie trzeba - odpowiedział.
- O co chodzi do cholery? - czułem się już poirytowany.
- O co chodzi? Ty nie wiesz o co chodzi? Więc popatrz - wskazał wzrokiem na biurowiec, w którym pracowałem - zrobiłeś to…
Ciarki przebiegły mi po plecach, poczułem zimno i niesamowity, paniczny strach. Powoli, jakby nie chcąc przyjąć do wiadomości faktów, spojrzałem na drzwi wejściowe do budynku. Przed wejściem stał policyjny samochód, samochód do przewozu zwłok i niewielka grupka gapiów, znajomych z pracy. Rozmawiali między sobą podekscytowani czymś, co się działo. Zobaczyłem dwóch mężczyzn, pracowników zakładu pogrzebowego, jak wynosili z budynku ciało zapakowane w czarny worek. Ludzie stojący przed budynkiem byli poruszeni tym co zobaczyli. Zaschło mi w gardle. Poczułem jak świat ucieka mi spod nóg. Spojrzałem na faceta. Nadal patrzył na mnie swoim dziwnym wzrokiem.
- Zrobiłeś to jednak - powiedział - pistolet wystrzelił.
Dotknąłem swojej prawej skroni. Poczułem lepki i śliski dotyk na palcach. To była krew. W głowie miałem niewielką dziurkę, ślad po wlocie pocisku.
- Tak - dodał - stało się. A teraz już musimy iść. Czekają na nas. - wstał i skierował się do drzwi wejściowych.
A mnie jakaś niewidzialna siła popchnęła za nim. Szedłem bezwiednie pchany jakimś niewidzialnym nakazem. Nawet nie widziałem żadnego tunelu… Żadnego światła. Mnie już nie było.


Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   67