Alliance Wars    
  Numer 1 - listopad 2008
Portal | Strona Zinu | Forum | Rekrutacja | Ekipa    
WoW-Opowiadania
autor: SniperX, kategoria: Inne

I - Ten przeklęty paluch

Mam serdecznie dość tej zimy, w tym roku jest ona wyjątkowo ostra, a my utknęliśmy w tym przeklętym miejscu. To miała być zwykła rutyna nasz odział miał za zadanie utrzymać północne granice sojuszu. Przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja, nieoficjalnie mieliśmy wytropić paru kochasi Płonącego Legionu. Za to nam płacono, za walkę a w tym co robimy jesteśmy najlepsi, weterani drugiej i trzeciej wojny, oraz wojny z demonami, Płatni najemnicy, banda złodziei i morderców która uciekła od przeszłości i stworzyła Kompania najemników. Nie mamy jakichkolwiek skrupułów, prawda jest taka że gdyby Horda zapłaciła nam wystarczająco dużo pewnie bronili byśmy ich terytoriów. Lecz Orki nie bardzo kochają ludzi, a ponad połowa Kompani to Ludzie, reszta to Krasnoludy, Krwawe Elfy, Gnomu, dwójka Nocnych Elfów oraz Ork, tak, Ork. Został wygnany ze swojego Klanu i tułał się po świecie do momentu aż go zwerbowaliśmy, teraz jest prawą ręką Kapitana. Nie interesuje nas co zrobiłeś, dlaczego chcesz się do nas dołączyć. Gdy do nas dołączasz stajesz się rodziną, my nie pytamy o przeszłość, no akurat ja pytam, to moje hobby, starać się wyciągnąć z nich jak najwięcej z ich przeszłości, zabijam tym czas, uwarzcie mi nie jest to łatwe ani bezpieczne. Gdy się do nas przyłączasz zostawiasz przeszłość za plecami, wszystko, zobowiązania, problemy a nawet imię. Mało kto chce zachować imię, ale to nie jest problem bo bardzo szybko zostaje mu nadane nowe, zwykle szydercze.
Nagle drzwi do mojego pokoju otwarły się z hukiem, postać owinięta szmatami wszedł do środka, to był Bocian, jeden z przykładów szyderczych przezwisk, był wysoki i chudy, a nogi miał jak dwa patyki.
- Czego? – mruknąłem zniesmaczony, nie lubiłem jak ktoś mi przerywał w pisaniu
- Coś taki drażliwy Słoneczko? – Zapytał ściągając przemoczony płaszcz – Na dworze jest taki mróz że jak próbuje się odlać to mi szczyny w locie zamarzają – dodał.
Słoneczko to było moje imię, już od pięciu lat, cóż poradzę? Jestem pochmurnym, szyderczym pesymistą, rzadko kiedy się uśmiecham i bardzo lubię narzekać, jakiś żartowniś pomyślał że fajnie było by mnie rozweselić i nadał mi imię Słoneczko i tak już zostało.
- Chłopcy już wrócili? – Zapytałem ignorując jego zaczepki.
- Nie jeszcze, to już tydzień, Porucznik coś paplał o wysłaniu patrolu za nimi lecz Kapitan uważa żeby im dąć trochę czasu – odparł.
Wysłaliśmy odział by zastawił pułapkę na Kapłana Płonącego Legionu, coś szykowali i chcieliśmy się dowiedzieć co. Naszych dwóch geniuszy od Czarnej Magii wyśniło że w pobliskiej Knajpie ma się odbyć jakieś spotkanie, plan był prosty wysłać odział który zatrzyma się w tawernie, a następnie gdy wszystko się zacznie, następnie uderzyć i pochwyci jednego z kapłanów, a my już mieliśmy sposoby by wydobyć z niego co nam było potrzebne. Było to dość ryzykowne, my nie lubimy ryzykować, walczymy w ostateczności, jeśli da się zmusić przeciwnika by ten poddał się bez walki tym lepiej. Płacą nam za wyniki.
-Słoneczko, nie zapominasz o czymś? – Zapytał Bocian, zastanowiłem się przez chwile i dotarło do mnie, to była moja kolej na warte. Zacząłem przeklinać wszystkich bogów jacy przyszli mi na myśl, a ten przeklęty pajac tylko się podśmiechiwał. Gdybym miał odrobinę talentu magicznego zmienił bym go w ropuchę. Ubrałem się w płaszcz i owinąłem głowę szmatami, nie zamierzałem się przeziębić. Ostry chłód przywitał mnie na zewnątrz, śnieg lekko prószył, byłem zadowolony że nie zastałem zamieci, w ten sposób przynajmniej będę widział co się dzieje na murach. Gdy przechodziłem przez plac musztrowy Stokrotka obdarzyła mnie słodkim uśmiechem, od razu zrobiło mi się cieplej. Stokrotka była jedną z nielicznych kobiet w Kompani, było ich dokładnie pięć.
Stokrotka, Nocna Elfka, niezwykle cicha, ale jej uśmiech potrafi rozmrażać lodowe góry, kiedyś była kapłanką Elune, lecz coś się stało podczas wojny z Płonącym Legionem, uciekła ze świątyni i przyłączyła się do nas, Pełniła funkcje Medyka.
Kolejną niewiastą w naszych szeregach była Myszka, Gnomka, uwielbiała majsterkować, bardzo szybko znalazła miejsce w naszej kompani, wszelkiego rodzaju mechaniczne pułapki i maszyny oblężnicze pochodziły z jej główki.
Zjawcia kiedyś przeskrobała coś w Stormwind i musiała uciekać, podobno zaszła za skórę jakiemuś szlachcicowi, to co ona potrafi zrobić ze sztyletami jest niewiarygodne, uwielbia też flirtować, ale nie robi tego z ludźmi z Kompani śmieje się ze z braćmi nie powinna tego robić, część z nas jest zawiedziona.
Następna w kolejce jest Poranek, czemu Poranek, powiedzmy że jest ona zawsze pierwsza na nogach każdego ranka. Bardzo utalentowana w walce mieczem, do tego doskonały dowódca, potrafi potrzasnąć ludźmi podczas walki.
Ostatnia z dam to Kicia, słodka piętnastolatka, niemowa, przeżyła jakąś tragedie i nie potrafi wypowiedzieć słowa. Gdy była mała kompania znalazła ją na trakcie, zgwałconą i całą w krwi. Jesteśmy bandą podłych najemników bez skrupułów, ale nie potrafiliśmy przejść obojętnie obok pokrzywdzonego dziecka. Pomaga Stokrotce w opatrywaniu ran i robieniu eliksirów. Nie wymagamy od niej walki, ale uczy się posługiwać kosturem, całkiem nieźle jej to wychodzi.
Było już ciemno, w zimie dni były krótkie i warty były prawdziwa zmorą, zmęczenie i śnieg płatały figle, co chwile widziałem jakiś ruch za murami fortu. Minęły jakieś dwie godziny gdy usłyszałem wycie rogu, oznaczało to że wartownicy wypatrzyli kogoś kto zbliżał się do bram. Zapomniałem o swoich obowiązkach i pognałem przed bramę, jako kronikarz kompani mogłem się wymigać od warty tłumacząc się dobrem kronik naszej jednostki. Dwóch strażników siłowało się z mechanizmem otwierającym bramę, cały pokryty był w soplach, ludzie pomału zaczynali się zbierać na placu, udawali że coś robią, chcieli uchodzić za twardych, lecz w głębi martwili się czy nasi bracia wrócili cali i zdrowi z akcji. W końcu przy pomocy dodatkowych ludzi udało się otworzyć bramę, dwóch, czterech, sześciu są wszyscy, odetchnąłem z ulgą, wrócili wszyscy. Rozglądnąłem się po placu i widziałem jak ludzi oddychają z ulgą, chociaż starali się pokazywać obojętność. Popatrzyłem na jeźdźców, Dziadek i Mikrus, dwóch naszych magów coś szeptało do siebie z uśmiechem, to oznaczało kłopoty, gdy oni razem coś majstrowali oznaczało to że będzie wielkie przedstawienie, planują wyrządzić komuś jakiegoś psikusa, na co dzień rywalizowali ze sobą, byli jak czerń i biel, dobro i zło, dzień i noc, cały czas skakali sobie do oczu, lecz byli też najbliższymi przyjaciółmi, wydaje mi się że gdyby jeden z nich, odpukać w niemalowane, zginą podczas akcji, drugi by zmarł z samotności. Ich ciągłe potyczki na iluzje były jedną z atrakcji która umilała nam wolne chwile.
- I jak wam poszło? – zapytałem czarodziej.
Skurwiele tylko uśmiechnęli się szeroko, i pognali konie do stajni, coś szykowali to było pewne!
- A nie mówcie mi! I tak nie jestem ciekaw, błazny – krzyknąłem za nimi, to było kłamstwo, ciekawość zrzekała mnie od środka, Poranek przejechała obok mnie również uśmiechając się szeroko.
- Spokojnie Słoneczko, niedługo się dowiesz – i pojechała, wiedziała że dałbym wszystko żeby dowiedzieć się o co chodzi. Niech ich i ich bękarty Legion pochłonie.
Zostawili konie w stajni, i poszli do Izby, największego pomieszczenia w forcie, które służyło nam za stołówkę, miejsce narad oraz miejsce w którym graliśmy w karty. Patrzyłem jak wcinają fasole, ten przeklęty uśmiech nie znikał z ich parszywych pysków. Ludzie wyczuli że coś się szykuje w Izbie zebrali się niemal wszyscy którzy nie mieli w tym Momocie jakiś obowiązków, drzwi się prawie nie zamykały, bardzo szybko zaczęło się robic duszno, stu ludzi w pomieszczeniu które mogło pomieścić co najwyżej siedemdziesiąt. Drzwi się otwarły i do środka wszedł porucznik, dwu metrowy zielony kolos, za nim niczym, niczym Brunatny Niedźwiedź wszedł Kapitan. Rozglądnął się po sali, nie był zbyt szczęśliwy z powodu tłumu, podszedł do stolika i oparł jedną nogę na stołku. Patrzył na ich uśmiechnięte gęby przez chwile, w końcu nie wytrzymał i powiedział.
- Macie zamiar cos powiedzieć, czy będziecie szczerzyć te mordy jak banda wyruchanych błaznów? – Te barany tylko zachichotały, w końcu Poranek wstała i zaczęła składać raport.
- Nasze informacje były doskonałe Kapitanie, dwa dni przed spotkaniem zaleliśmy miejsca w tawernie, zgodnie z planem udawaliśmy kupców, nikt się nie połapał. Na zebraniu stawiło się około dziesięciu ludzi z kultu Płonącego Legionu – zrobiła krótka przerwę szczerząc się niemiłosiernie – Jednym z nich był Jastrząb.
W pomieszczeniu zapanowała wrzawa, Jastrząb był jednym z przywódców kultu, wiedzieliśmy kim on naprawdę jest, lecz nie mieliśmy wystarczających dowodów by dobrać mu się do dupy. Wysoki urzędnik z Stormwind, Vaclav von Kestrel. Szukaliśmy na niego haka już dobry rok, niestety ciągle był krok przed nami. Czyżby….
- Dopadliście go? – Kapitan wyprzedził moja myśl, to by wyjaśniało ich zadowolone gęby/
- Niestety nie panie Kapitanie – odpowiedziała Poranek dalej się uśmiechając.
- To powiedzcie mi, na wszystkie dziwki Stormwind, czego się tak szczerzycie – powiedział rozdrażniony już Kapitan.
- Pokaż im Dzidek – powiedziała Poranek.
Dziadek wstał, wyciągnął zza pazuchy małą sakiewkę i wysypał jej zawartość na stół. Wpadł z niego mały palec, zebrani patrzyli z wyczekiwaniem/
- To jego? – zapytał Kapitan
- Oczywiście! – krzyknął Mikrus nie wytrzymując już napięcia – Skurwiel był tak zaskoczony że nie rzucił żadnego czaru ochronnego, Zjawcia rzuciła za nim nożem ale trafiła w rękę ucinając biedakowi palec.
- To co? Teraz będziemy mieć dowód na to że to on był w tawernie? Jeśli palec będzie pasował, jak w tej bajce o Kopciuszku? – zapytałem.
Dziadek i Mikrus popatrzyli na mnie jak na głupca.
- On jest na tyle przebiegły że skorzysta z pierwszego lepszego uzdrowiciela żeby wyrósł mu kolejny palec, palec to nie ręka, bez problemu można go zregenerować – powiedziała Stokrotka która przyglądała się wszystkiemu.
- To ja już nic nie rozumiem – powiedziałem zakłopotany.
- To jest cześć Jastrzębia, Słoneczko. Możemy teraz zrobić z nim co chcemy, przebić jego czary, posłać na niego klątwę czy nawet zrobić laleczkę i wbijać w nią igły by zadawać mu ból – powiedział Dziadek.
Teraz to do mnie dotarło, Jastrząb był nasz! Większości osób na sali zaczynało chichotać.
- Zapewne was dwóch wymyśliło jak splątać figla Jastrzębiowi? - Zapytał Kapitan spoglądając na Dziadka i Mikrusa.
Oni tylko chwycili się za ramiona i śmiali wniebogłosy, to musiało być coś paskudnego, kiedy te dwa mózgi nadawały na tych samych falach bogowie uciekali w popłochu.
- Dobra, zajmiecie się tym jak tylko skończycie jeść – Powiedział Kapitan, Dziadek zaczął narzekać, wtem Mikrus podchwycił okazje i zaczął wychwalać mądrość naszego dowódcy. Wszystko zaczyna wracać do normy…

II- Droga na południe

Dwa dni po powrocie naszych chłopców byliśmy znowu gotowi do drogi. Jako jedyny zgłosiłem się na ochotnika, czułem że to mój obowiązek jechać i spisać wszystko co się będzie działo, w końcu mieliśmy wyrządzić psikusa naszemu największemu wrogowi. Kapitan specjalnie sformował niewielki odział który miał się udać do Stormwind, planowaliśmy dotrzeć tam za trzydzieści sześć dni, robiąc niewielki postój w portowym miasteczku Menethil, a następnie ruszyć w stronę Ironforge i do Stormwind. W skład oddziału wchodzili Poranek, jako dowódca, Kicia na wypadek jakbyśmy potrzebowali opieki medycznej, Mikrus i Dziadek to był ich pomysł, więc to im Kapitan kazał go realizować, do tego Śpioch, Laluś i Skradacz. Wyruszyliśmy o świcie i jechaliśmy bez przerwy do południa, godzinna przerwa i dalej ku nocy. Przez cały ten czas Dziadek i Mikrus jechali spokojnie od czasu do czasu wymieniając uśmiechy. Zacząłem być podenerwowany, gdy za długo byli „przyjacielscy” wobec siebie tym większy później był ich wybuch. Oboje byli uciekinierami z Dalaranu, chociaż bardziej można powiedzieć że zostali z niego wyrzuceni na zbity pysk, czemu? Nie wiem, od tamtej pory są swoimi największymi wrogami a jednocześnie największymi przyjaciółmi. Gdyby jeden z nich poszedł do piekła drugi poszedł by dobrowolnie za nim by powiedzieć mu jakim jest nieudacznikiem i debilem. Mikrus był Gnomem, niezwykle złośliwym, to on zwykle prowokował Dziadka do wygłupów, Dziadek z kolei był starym człowiekiem, długie siwe włosy wystawały mu spod tego starego kapelusza. Nosił go wszędzie ze sobą, sam kapelusz wyglądał jakby widział początek a potem koniec świata. Inni najwyraźniej też byli zaniepokojeni, ciągle zerkali na tych dwóch. Jedynie Poranek i Kicia nie zwracali uwagi na to. Śpioch miał jakieś osiemnaście lat, ja już nie pamiętam kiedy byłem tak młody, gdy patrzyłem na niego czułem się równie stary jak Dziadek, miał jeszcze dziecięce rysy. Laluś to był istny lowelas, nie było miasta w którym nie miał by chociaż jednej kochanki, dlatego tez właśnie się zaciągnął, bał się zemsty zazdrosnych mężów, ostatnim z wesołej gromadki był Skradacz. Przy nim wyglądaliśmy jak banda farmerów, to był prawdziwy wojownik. Długie czarne włosy, lekki zarost i wielki miecz przewieszony przez plecy, w każdym bucie miał przynajmniej jeden sztylet, w Kompani często się zakładamy o to czy podczas kąpieli, gdy jest nagi, ma schowany gdzieś jaki sztylet, stawiam na to że gdzieś ma, nie chce wnikać gdzie…
Po dziesięciu dniach męczącej jazdy dotarliśmy w końcu do Wetlands, paskudne bagna, Kiedyś rozegrała się tu wielka bitwa, podczas Drugiej Wojny, na wschodzie Wetlands Orki miały swoją największą fortece, Grim Batol. Wielu ludzi straciło wtedy życie, ale w końcu Sojusz wygrał i Orkowie trafili do niewoli do czasu aż Thrall ich uwolnił i poprowadził do Kalimdoru, niestety po tylu latach Orki dalej kręciły się po tych ziemiach, i nie są bardziej cywilizowane niż teraz. Porucznik mówił że tylko ci co poszli za Trallem zaczynają formować nową kulturę Orków, reszta prowadzi dziki i nomadyczny styl życia. Nie byłem zbyt szczęśliwy że musimy spędzić noc na tych bagnach, niestety od Menethil dzielił nas dzień jazdy.
Rozbiliśmy obóz z dala od drogi by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi, Śpioch zaczął zbierać drewno na ognisko, niestety nie było to łatwe, na bagnach nie jest dość sucho, do tego środek zimy nie ułatwiał znajdywanie drewna, śnieg miejscami sięgał kolan i ukrywał warstwę lodu pokrywającą bagna, na szczęście mięliśmy sposoby na to. Szperacz również przyłączył się do poszukiwań i po chwili uzbierali wystarczająco drewna by rozpalić niewielkie ognisko. Siedzieliśmy ogrzewając się przy ciepłym ogniu szczelnie okryci kocami, co poniektórzy siadali razem by wspólnie się ogrzać, jedynymi którzy tego nie zrobili byli Śpioch i Skradacz. Skradacz mnie tym nie zaskoczył wyglądał na twardziela, ale Śpioch? Czasami dziwnie zachowuje się ten chłopak, bardzo wstydliwy. Niektórzy nawet mówią że widzieli go płaczącego gdy myślał że nikt nie patrzy.
- Więc… jaki mamy plan? – zapytałem w końcu, miałem dość już tej nie wiedzy.
- Dojechać bezpiecznie do Menethil – odpowiedziała Poranek zbijając mnie z tropu.
- Chodziło mi raczej o to co będziemy robiąc po dotarciu do Stormwind – naprostowałem ją, czasami wydaje mi się że wszyscy wokół są w zmowie przeciwko mnie, jakby bawiła ich moja niewiedza, popatrzyłem na Dziadka który uśmiechał się dziwnie, skuriel, miałem racje że robią to specjalnie.
- Skontaktujemy się z Dowódcą Strażników, Kapitan wysłał do niego posłańca, przedstawimy mu nasz plan i zobaczymy co powie, jeśli się zgodzi przystąpimy do przygotowań – odpowiedziała
- A jaki jest nasz plan? – Zapytałem zniecierpliwiony
- Dowiesz się w swoim czasie Słoneczko, nie pękaj – Dzidek się wtrącił w rozmowę
- Jesteście bandą skurwieli wiecie? Zwłaszcza ty i ta zgnita śliwa – Mikrus zachichotał, po chwili do Dziadka dotarło że go obraziłem.
- Słoneczko, uważaj na to co paplasz albo cię w ropuchę zmienię – zagroził Dziadek
- Nie bój się Słoneczko, ten staruch z ledwością zmienia jedzenie w gówno, czynności trudniejsze wymagają od niego nieziemskiego wysiłku – Mikrus zdecydowanie miał ochotę na kłótnie, lecz Dziadek tylko się położył i obrócił plecami do ogniska, mamrocząc coś o pochodzeniu Gnoma.
- Wyśpijcie się – powiedziała Poranek – Jutro o świcie ruszamy, Skradacz pierwszy na warcie, potem Słoneczko i Śpioch.
Obróciłem się plecami do ogniska, nie miałem ochoty na wartę, ale zmienialiśmy się codziennie. Dziś nasza kolej.
Usnąłem nawet nie wiem kiedy, sen miałem błogi i gdy poczułem szarpanie nie miałem ochoty wstawać, lecz Skradacz nie dawał za wygraną, w końcu się przebudziłem przeklinając w duchu wszystkich bogów.
Starałem się nie usnąć chociaż było to niezwykle trudne, wstałem i postanowiłem przejść się po okolicy, po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, spojrzałem w tył, na obóz, był bardzo widoczny, światło ogniska było widoczne prawdopodobnie z daleka, zacząłem się dziwić czemu zatrzymaliśmy się tak daleko od drogi. Lód strzelał pod moimi nogami, nie mogłem iść za daleko gdyż nasi Czarodzieje zbadali tylko obszar wokół obozowiska. Niebo było czyste i można było zobaczyć wszystkie gwiazdy, smok, elfka, stratos i jaguar, te konstelacje rozpoznałem od razu, kiedyś lubiłem wpatrywać się w gwiazdy, teraz nie bardzo miałem na to ochotę Lód strzelił jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Wyciągnąłem szybko miecz i stanąłem w pozycji obronnej, wpatrując się w ciemność, małymi krokami zacząłem się wycofywać, widziałem jakieś niejasne kształty, podejrzewałem czy mogą być, ale nie chciałem panikować, nagle usłyszałem dźwięk puszczanej cięciwy i szum, dosłownie dziesięć centymetrów od mojej głowy przeleciała strzała, rzuciłem się pędem w stronę obozu, krzyk Orków rozniósł się po okolicy, Poranek zerwała się na równe nogi z mieczem gotowym do walki, inni też wstawali z bronią w rękach, Szperacza nigdzie nie mogłem dostrzec.
- Zostańcie w obrębie ognia – krzyknęła Poranek – Oni lepiej widza w ciemnościach niż my.
- Mają Łuki – krzyknąłem do niej
Zaklęła siarczyście, nie wiedziałem że z ust kobiety mogą popłynąć takie słowa, popatrzyłem na Dziadka który również był zaszokowany. Zwykle Poranek był bardzo opanowana.
- Dziadek, Mikrus, wykończcie tych z łukami, gdzie jest Szperacz? – Z oddali można było usłyszeć krzyki zaskoczenia i niedowierzania,
- No to łuczników mamy z głowy – zaśmiałem się.
Pierwsi Orkowie wpadli do obozu, Dziadek wyszeptał jakieś słowa, rój owadów obsiadł jednego Orka żądląc i gryząc go niemiłosiernie. Drugi z Orków wpadł pod miecz Szpet, nie zdążył zauważy kiedy jego głowa obdzieliła się od tułowia. Jeden z Orków zaszarżował na Kicie, przerażona upadła ale zaparła kij o ziemie nabijając na niego Orka, oszołomiło go to trochę, ta chwila wystarczyła jednak by Śpioch dopadł go i ciął po plecach, tym razem była to rana śmiertelna, pomógł wstać Kici i ustawił się miedzy nią a Orkami. Zobaczyłem jak jeden z Orków biegnie w moją stronę z dwoma toporami w górze, nie myśląc długo zanurkowałem mu miedzy nogami i ciąłem więzadła, upadł na ziemie, wtem drugi pojawił się nade mną szykując się do zadania ciosu, nagle upuścił miecz i zaczął drapać się po gardle, to była robota jednego z naszych czarodziejów, podszedłem do Orka chcąc go wykończyć i poczułem niezwykły ból w prawej kostce, spojrzałem oszołomiony, to Ork któremu podciąłem więzadła, próbował zmiażdżyć mi stopę rękoma, upadłem i wolna stopą zacząłem okładać go po głowie. Nagle Laluś pojawił się nad nim wbijając miecz w jego szyje, ucisk na nodze zelżał lecz ból nie ustąpił. Rozglądnąłem się po okolicy, to był już koniec, wszyscy nasi żyli, a po polance leżały trupy Orków, około tuzina. Poranek kazała żebrać wszystkich i sprawdzić rany, Kicia wzięła się za szycie i bandażowanie. Wyruszyliśmy w dalsza drogę jak tylko byliśmy gotowi, nikt nie chciał już tu dłużej zostawać, nie ponieśliśmy żadnych strat, poza paroma zadrapaniami, siniakami i jedną skręconą kostką. Następny przystanek Menethil.

Ciąg dalszy nastąpi ...